Trochę o samej Papudze… czyli kogo czytacie …

Trochę o samej Papudze... czyli kogo czytacie ...
Wyobraź sobie, że właśnie oglądasz swój ulubiony serial,… tiru riru, teczka żwiru a tu nagle trach, paskudna reklama zniwecza cały nastrój.
Co wtedy robisz? Idziesz po przekąskę do kuchni, na siku do toalety, czy może nerwowo przebierasz nóżkami czekając na ciąg dalszy perypetii swoich ulubionych bohaterów?

Komercyjna reklama zwykle większość ludzi dręczy, bez różnicy czy to w TV czy w magazynach.
Mam znajomego, starszego pana, gwiazdora formuły i gospodarza pewnych audycji radiowych, który ma swoją filozofię niekupowania czegokolwiek co jest reklamowane w TV. Bojkot ten podobno uzasadniony jest odwieczną prawdą, że to co potrzebuje sztucznego napędzania klienteli jest nieskuteczne, w przeciwnym razie do tej pory miałoby masę odbiorców (ol rajt?;).
Dziś jednak nie o tym czy Pan X mówi prawdę czy nie (bo chyba nie;), dziś będzie trochę o mnie i o moim punkcie widzenia.

Lubię reklamy, lubię te dobre. Nie oglądam ich nałogowo ale patrzę na niektóre z uznaniem dla ich twórców, dla pomysłodawców, fotografów, operatorów kamer, operatorów dźwiękowych czyli dla całego sztabu ludzi, dzięki którym powstało dane zdjęcie lub półminutowy spot reklamowy.

Pomyślałby kto, że to pewnie dlatego, że od dwóch miesięcy ogląda Mad mana  i nagle stała się znawcą reklam.

Nie, znawcą raczej nie jestem. W sumie poza dwoma ćwiczeniami na studiach oraz małym epizodem z modelingiem,  nigdy nie miałam styczności z tą branżą (dziś trochę się już to zmieniło ;)), ale muszę przyznać, że jestem strasznie krytykującym i wymagającym odbiorcą. Jestem wzrokowcem, jestem estetką. Lubię rzeczy ładne i kojące oko. I mimo, że doceniam i podobają mi się prace Beksińskiego, to w swoim otoczeniu wolę rzeczy estetycznie ładne i fotogeniczne.

Oglądam porzucony na klatce schodowej magazyn glamour  i dla eksperymentu wyrywam rzeczy, które trafiają w moje gusta. Wyrywam tylko jedno, zdjęcie koronkowego, czarnego stanika. Wszystko pozostałe wydaje mi się codzienne i nijakie albo pstrokate.

Wbrew pozorom ani moje mieszkanie, ani moje życie nie stosuje się do tych zasad. Jestem od jakiegoś czasu jak szewc, który bez butów chodzi.

Przyłapałam się ostatnio, że wyglądam jak fleja, ciągle w tych samych getrach i wyciągniętym swetrze. I sama nie wiem czy to dlatego, że nie mam potrzeby, bo ciągle w domu z dziećmi, czy może jak Steve Jobs, który przez lata w swoim pokoju miał tylko lampę od Tiffaniego, bo nic innego ładnego nie umiał kupić.

Od kilku lat kupuję sobie torebki. W Marshallu i Tj Maxie oczywiście. W tym czasie znalazłam tylko jedną… którą planuję zabrać do PL.

Życie uczy mnie pokory i wyrozumiałości dla innych ludzi. Ameryka uczy mnie, że pewne rzeczy nie są bezdyskusyjne. Jednym słowem – zwykłam być zimną suką, która może nie na głos lecz w myślach, wydawała osądy na temat ludzkich zachowań a potem sama wylądowała z taką samą łatką na czole.
Trzy lata temu widzę kobietę w samolocie z gromadką dzieci, pośród których najmłodsze (ok. 14 msc) je lizaka i chwytam się za głowę, wyzywając kobietę w myślach. A teraz sama daję swojej 16- msc. drugiej córce tegoż lizaka dla świętego spokoju. (Oszukując się jeszcze przy tym, że ma 300% wit. C i jest organic).
Albo moja przygoda z torebką LV, którą za wszechobecne pstrokate, manifestacyjne logo nigdy nie lubiłam, a potem sama prawie biłam się o nią w lumpeksie. Mało tego, że ją kupiłam, to potem jak jakiś psychopata, chowałam ją pod siedzenia, kilka razy przeparkowywałam samochód, żeby uprzedzona klientka nie wybiła mi okna. Mój mąż ma do tej pory nagranie na sekretarce, gdzie krzyczę, nie, wrzeszczę ze szczęścia, że mam swojego pierwszego “lułi witona “.
Niestety dwie godziny później okazało się, że kupiłam bardzo dobrą podróbkę… Chwile tak wysokiej adrenaliny i szczęścia były jednak warte.
Dziś, gdzieś głęboko w mojej szafie leży schowana ze wstydem moja podróbka – Łatka na czole, za to, że kiedyś z pogardą patrzyłam na kobiety kupujące falsyfikaty. … wszystkiego.
Jednym słowem… taką sztywniarą w butach ubłoconych jestem.
A tak konkretniej TO:
W Stanach znalazłam się przypadkowo, w zasadzie z racji męża. Od prawie 5. lat wychowuję tu dzieci oraz eksploruję ten kraj na własne sposoby.Moja emigracja nie jest dożywotnia. Dzięki świadomości, że , jestem tu tylko na chwilę, staram się nie narzekać na Stany, które de facto mają wiele wad. Traktuję je raczej jako pole doświadczalne.

Lubię USA, co można odczuć z większości moich tekstów.  Na swoim blogu, który poświęciłam odkrywaniu Ameryki, poruszam tematy, które mogą zainteresować imigranta, rodzica, podróżnika, czy ogólnie każdego, kto chce wprowadzić coś nowego do swojego życia lub zwyczajnie -dowiedzieć się czegoś innego. 

dla zainteresowanych CZĘŚĆ DRUGA TU
Jako autorka Papugi, udzieliłam również wywiadu autorce Viennese Breakfast.
Share

Comments

  1. Getry po domu rulez 😉

  2. A jak podróbka niezłej jakości to czemu nie nosi torebki???

    • chyba tylko dla zasady 😉 Są u mnie tylko dwie opcje: Albo ta prawdziwa albo ta niefirmowa, bez logo. Żadnych podróbek. Taką mam dewizę. To dla mnie tak, jakby jeść amerykańskie jajka w proszku lub udawać, że jest się czarnoskórym, chodząc wysmarowanym po ulicy kakaem 😉 no albo choćby z szacunku dla samego twórcy oryginału. Albo z przekonania, że jak jeść masło… to tylko prawdziwe. I tak jak z tymi podrobionymi perfumami, które też długo nie pachną. A jak już koniecznie podróbka, to bez wściekłego logo, tylko sam kształt, kolor też pewnie byłby inny… czyli już żadna podróbka 😉 Jaka w tym uciecha, że mam oszukanego LV?

  3. Dobry falsyfikat nie jest zły…

    • no właśnie kochana, może i tak, byle bez tego logo, które udaje coś innego. Zobacz powyższy komentarz dla “mamy…” tam reszta mojego światopoglądu na podróbki 😉

  4. Czytając to co napisałaś mam małe wyobrażenie o twojej osobie 🙂

  5. Co do reklam to wczoraj, podobnie do Twojego znajomego, ogłosiłam manifestację, mianowicie mam zamiar NIE kupować rzeczy, których reklamy przeszkodzą mi w spokojnym surfowaniu po internecie. Póki co, na liście są 4 rzeczy.. może dlatego, że na komputerze siedzę rzadko, a mój smartphone jest na tyle smart, że jakoś reklamami mnie nie drażni?
    Też lubię dobre reklamy. Kiedyś nawet wybrałam się do kina na noc zakazanych reklam i cóż to była za ironia losu, gdy czekając na reklamy za których oglądanie zapłaciłam, musiałam obejrzeć te za które nie płaciłam, które były bez sensu i niesamowicie drażniły. Paradoks – płacisz w kinie za oglądanie reklam, a oni przed seansem reklam na które czekasz puszczają Ci…REKLAMY 😛

    • Oj tak, te w internecie też na mnie tak działają… I nawet kiedyś to oficjalnie przeszło mi przez myśl, że ktoś sam robi sobie tym krzywdę. Noc zakazanych reklam brzmi super. Kurczę, fajne te festiwale są w Polsce. A co do reklam w kinie 😉 ja czasem je lubię, bo dzięki temu, mój mąż nie rezygnuje z filmu, gdy wparowujemy na ostatnią chwilę do kina… Reklamy dają nam 15 dodatkowych minut 😉

  6. Papuga obieżyświat 🙂

  7. […] Trochę o samej Papudze… czyli kogo czytacie … […]

  8. […] Trochę o samej Papudze… czyli kogo czytacie … […]

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Close