Dlaczego powinieneś popłynąć w rejs… choć raz w życiu

rejs

W połowie stycznia, mój nieobliczalny mąż znowu powiedział…. “PAKUJ SIĘ!, jutro wyjeżdżamy! Rodzice przylatują, żeby popilnować dzieci…”.

W zasadzie, dzień wcześniej, oświadczył, że wysyła mnie samą na 2 -tyg. rejs, żebym rzekomo odpoczęła od swoich zajęć… wtedy jeszcze nie wiedziałam, że robi to z poczucia winy, bo w rzeczywistości sam o tym marzy a głupio mu było znowu zostawiać mnie z dziećmi na kilka tygodni…

W odpowiedzi na podrzucone mi na zachętę zdjęcia z poprzednich wypraw, na których widniało kilkunastu roznegliżowanych starszych panów skrobiących ziemniaki na pokładzie, stanowczo odmówiłam.

“Emi!! Piszą, że ten rejs to będzie Twoja przygoda życia! Nie można przepuścić takiej okazji. Piękny żaglowiec, super atmosfera i rejs na Wyspy Dziewicze! Płyń!”

“Nigdy! – Powiadam – 2 miesiace temu, gdy byłeś sam z jedną, zapomniałeś kilka razy odebrać ją ze szkolnego autobusu, a teraz chcesz, żebym zostawiła Ci obydwie? I to na dwa tygodnie ???

Na odczepnego, żeby dał mi święty spokój, rzuciłam nierealną, jak mi się wtedy wydawało, propozycję, że możemy popłynąć razem jeżeli przylecą moi Teściowie…

Szczęśliwa, że mam już ten temat za sobą, i że nie będę musiała skrobać ziemniaków razem z brzuchatymi emerytami… wróciłam do swoich zajęć.

No ale przylecieli… no i trzeba było się pakować, na gwałt, na już, w malutką podręczną walizkę, żeby było taniej.

Na miejscu okazało się:

  • że prywatna łódź nie wygląda tak:

 

tylko tak:

  • że pokładowa lodówka, która w porcie chwilowo nie działała, nie działa od sierpnia ubiegłego roku i nikt z organizatorów do dziś nie przejmuje się, że statek ma pływać po Karaibach;

 

  • że przez pierwszy tydzień człowiek kombinuje na wszystkie możliwe sposoby, żeby nie korzystać z toalety, która jest prawdziwą czeluścią obezwaładniających zapachów. (Myślę, że podczas całego pobytu byłam w niej z 5 razy… sam system spłukiwania, który polegał na ręcznym pompowaniu i odpompowywaniu odchodów jest niezapomnianym przeżyciem, które na zawsze odciśnie się na mojej psychice ;));

 

    • że jestem totalnym debilem w sprawie żeglugi, statków i innych oceanicznych stworów. Mówią do mnie KAMBUZA (czyt. kuchnia) a ja im odpowiadam… “Przecież ja nie mam żadnego ARBUZA”. Rejs to zatem również przygoda lingwistyczna 😉

     

  • że mam chorobę morską i przez pierwsze dwa dni: albo będę wisiała na burcie wymiotując, albo będę leżącymi na pokładzie zwłokami, które każdy będzie starał się pocieszyć;)

 

  • że jako pierwsi będziemy mieć z moim mężem wachtę, podczas której trzeba gotować dla 9 -osobowej załogi. Trzeba przyznać, że mój mąż godnie reprezentował nas w kuchni, mimo, że nikt prawie nie tknął tego co przygotowywał… biegając między kambuzem (kuchnią) a pokładem, z którego wymiotując podawałam mu przepis na kurczaka z mango w mleku kokosowym i imbirze ;). Myślę, że wszędobylski ryż, który niepokornie i agresywnie wyrastał mu z garnka, a jednocześnie wiecznie był niedogotowany, na zawsze zapadnie w pamięci naszym biesiadnikom ;);

 

  • że zupka chińska, którą je się po 2 dniach wiszenia za burtą, może jednak smakować jak homar za 100 $;

 

  • że załoga jest bardzo wyrozumiała dla takiego mięczaka jak ja i wykonuje za mnie robotę zwijania lin czy szorowania pokładu;

 

  • że leżąc na pokładzie, między kolejnymi wymiotami, zauważasz, że tak gwieździste niebo było tylko na pustyni, i że Wielki Wóz jeszcze nigdy nie był tak blisko horyzontu;

 

  • że choroba morska w końcu przechodzi i zaczynasz dostrzegać ludzkie twarze i ich poczucie humoru, zwłaszcza to rubaszne, pełne zbereźnych piosenek o Pannie Wandzi co coś tam czarnego miała… albo Oh Johnie, którego męskość onieśmielała mnie ;);

 

  • że na morzu/ oceanie zapomina się o wszystkich troskach, obowiązkach wobec lądu i, że żyje się chwilą, wiatrem, drogą, a  statek i załoga staje się częścią Ciebie, staje się rodziną.

 

  • że trzepot żagli i cisza w silniku to jeden z piękniejszych odgłosów morza

 

  • że robienie węzłów, zwłaszcza cumowniczych to fajna zabawa

 

 

  • że lubisz rum, zwłaszcza w postaci drinków o nazwie Painkiller “środek przeciwbólowy” i co lepsze, że głowa po nim nie boli,  zwłaszcza, gdy okraszony jest szantami i kolonijnymi piosenkami;

 

  • że po zejściu na ląd nagle cierpisz na chorobę lądową i wydaje Ci się, że ziemia się rusza. Wyobraźcie sobie co się dzieje, gdy golisz nogi w toalecie jakiegoś znanego Polaka i nagle zaczyna się trzęsienie ziemi ;);

 

  • że widząc płaszczki, metrowe ryby przy brzegu czy mogąc pływać z żółwiami stwierdzasz, że dla takich wrażeń, mógłbyś rzygać jeszcze kolejne dwa dni;

 

  • że człowiek bardzo łatwo adaptuje się i przyzwyczaja do niewygód a potem ze zdwojoną siłą przeżywa takie luksusy jak prysznic w słodkiej wodzie, zimne smoothie na plaży, czy czyste ubranie;

 

  • że dowiaduje się o sobie pewnych rzeczy, których wcześniej nie wiedział;
  • że po powrocie do domu brakuje mu spania w bujającej się, ciasnej koi, która wygląda dosyć pogrzebowo;

rejs, koja

 

  • że zrozumie, dlaczego łodzie mają imiona i że ta “pierwsza” już na zawsze będzie wyjątkowa…

 

Czy popłynęłabym jeszcze raz? Pewnie tak… ale chyba za jakiś czas… dłuższy czas 😉 I najlepiej z tą samą ekipą :).

 

A jak jest u Was? Macie może jakieś żeglarskie doświadczenia? Mieliście okazję śledzić mnie na Instagramie? Które miejsce najbardziej przypadło Wam do gustu?

 

P.S. Brakowało mi Was 🙂 Mam nadzieję, że jeszcze żyjecie.

 

Poniżej kilka zdjęć niepublikowanych na IG:

IMG_1920 IMG_1974 IMG_2041

 

Share

Comments

  1. To musiała być świetna przygoda! Ja niestety jeszcze nigdy nie miałam okazji żeglować. Koja nie wygląda szczególnie zachęcająco, ale jestem bardzo ciekawa, jak się śpi w takich warunkach.

    • Papuga z USA Says: February 2, 2016 at 3:43 pm

      Rzeczywiśćie, była to przygoda, nie wiem czy “przygoda życia”, ale trzeba przyznać, że zapamiętam ją na długo 😉 zwłaszcza ludzi, z którymi się pływało. Co do spania w kojach… zaskakująco było wygodnie, jak w drewnianej kołyssce 🙂

  2. ojej, jak się cieszę, że żyjesz i jesteś cała i zdrowa, bo już stęskniłam się za Twoimi wpisami. Nie mam żadnych doświadczeń żeglarskich, ale nigdy nie wiadomo, co się w życiu przydarzy i takowe może się pojawią. Pamiętam natomiast swoje doświadczenia z nauki jazdy na nartach. Zaczynałam będąc już dojrzałą kobietą. Każda “ośla łączka” wydawała się przepaścią. Myślałam wtedy, co mi strzeliło do głowy? Mam jakieś deski na nogach, jechać z góry, ugiąć kolana, schować tyłek. Po co mi to? Dzisiaj jest to mój ulubiony sport i gdy mam zimą wolny czas, wtedy spędzam go na nartach.

    • Papuga z USA Says: February 2, 2016 at 3:47 pm

      Też się cieszę, że żyję… choć były momenty, że nie byłam tego pewna 😉 Polecam jednak, bo warto nieustannie doświadczać czegoś nowego w życiu. Zwłaszcza, że to co ewentualnie może być nieprzyjemne na statku, szybko się kończy. Co do jazdy na nartach, też mam swój debiut, który zakończył się złamanym kciukiem oraz lądowaniem na dole stoku, po drugiej stronie płotu. Ale co roku obiecuję sobie, że w końcu się nauczę i zacznę jeździć… Może po powrocie do PL, zabierzesz mnie na kilka lekcji 😉

  3. Super przygoda, ale i tak mieliście luksus w porównaniu z naszym rejsem na Komodo w warunkach indonezyjskich. Tam było spanie na pokładzie, kąpanie i mycie tylko za burtą w słonej wodzie, bo słodka była tylko do picia, i tylko jeśli ją ze sobą zabraliśmy z lądu. Kibelek oczywiście spłukiwany kubkiem z morską wodą, w której w nocy świecił fluorescencyjny plankton, dodając magii prostym czynnościom fizjologicznym 🙂

    Tutaj jest opis i zdjęcia, jeśli ktoś chętny:
    https://orbitka.wordpress.com/2015/08/29/warany-z-komodo-i-rejs-po-indonezyjskich-wyspach/

    • Papuga z USA Says: February 4, 2016 at 7:16 pm

      Oj tak, widok tych delfinów w wodzie pełnej świecącego planktonu musiał być niesamowity. Chyba to najbardziej z Twojej relacji wydaje mi się niesamowite. W ogóle cały ten plankton. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Z tymi smokami też może nie miałam styczności ale obecność olbrzymich “legwanów” przy każdym śniadaniu, które czekały jak gołębie na swoją porcję, chyba mi wystarczy 😉 http://www.sailblogs.com/member/ashiya/?xjMsgID=53473

  4. WOW!! Świetna przygoda! Nie wiem, czy sama bym nie wisiała za burtą jak Ty 😉 Niby płynęłam promem z Gdańska do Nynashamn w Szwecji i nic mi nie było, ale to chyba jednak nie jest to samo 😉

    • Papuga z USA Says: February 4, 2016 at 7:18 pm

      Może uszłoby Ci to na sucho 😉 Na całym pokładzie tylko ja wymiotowałam, innych tylko mocno mdliło… ale każdy walczył z zawiśnięciem za burtę jak o swój honor 😉 Ja podczas kilku swoich rejsów też nie wymiotowałam. Chyba wszystko zależy od nasilenia bujania.

  5. Napatrzeć się nie mogę i jestem pod wielkim wrażeniem 😀 Ja bym nie wsiadła, bo mam okropną chorobę morską i żaglówki to uwielbiam- ale oglądać na zdjęciach 🙂 Oczywiście śledziłam wszystko na instagramie i za każdym razem jak widzę kolejne zdjęcia z przygody, to zastanawiam się – “gdzie ona będzie jutro?” 😀 a do mojego słoiczka z marzeniami dodaję kolejne miejsca w moim wieeelkim American Dream 🙂

    Pozdrawiam z pełnego smogu Krakowa 🙂

    • Papuga z USA Says: February 4, 2016 at 7:24 pm

      🙂 Ja też podobnie powiedziałam mojemu mężowi, gdy zapytał czy mi się podobało. Bo rzeczywiście fajnie było… ale w podsumowaniu dodałam, że jednak jestem zwierzęciem lądowym ;). A co do mojego “jutra” … Kto to wie… od jakiegoś czasu wszelkie plany biorą w łeb. Jadę na fali “tu i teraz”. Ja Ciebie też ciepło pozdrawiam i życzę kolejnych fajnych pomysłów na druty i “szydełko”. Moje pociechy uwielbiają Twoje papcioszki myszki! 🙂 Jeszcze raz dziękujemy.

  6. Jak wrócisz do Polski, to jestem pewna, że nie raz uda nam się wyskoczyć razem na narty.

  7. […] na lodówkę, tym razem, w nawiązaniu do mojej ostatniej podróży, o której opowiadałam Wam w art. pt. Dlaczego powienieneś popłynąć w rejs… do domu zabrałam przepis na drinka “Painkiller”. Lekki drink na rumie, który już na zawsze […]

  8. Wow! Niezła heca 🙂 Ale niezapomniane wspomnienia 🙂
    Zazdroszczę ale tak pozytywnie, marzę by też wypłynąć w rejs… już od bardzo dawna… chyba od momentu , kiedy pierwszy raz obejrzałam “Titanica” 🙂

    • Papuga z USA Says: March 15, 2016 at 2:33 am

      No Kasieńka i żebyś Ty widziała moją minę… ale mimo wszytko.. warto, powiadam Ci WARTO 😉
      A co do Twoich skojarzeń z “Titanica”, no to kochana… nie wiem… sama już nie wiem, czy masz dobre te skojarzenia 😉 P.S. Miło Cię tu widzieć, mam wrażenie, że jesteś nową czytelniczką Papugi 🙂 Jak do mnie trafiłaś? I czy zostajesz czy szukasz jednak dalej ;)?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Close